DrAcKo |
Trochę Tu już bawi |
|
|
Dołączył: 08 Sie 2005 |
Posty: 100 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Rosja to kraj wielkich sprzeczności. Nędza przecina się w nim z przepychem, ateizm z prawosławiem, niezwyciężona niegdyś armia pełna jest dezerterów i żółtodziobów, zaś krajem rządzi mafia i nieobliczalny prezydent-judoka. Pełen sprzeczności jest również Agent Gliniarz, najnowszy produkt rosyjskiej firmy 1C, wydany u nas w kraju przez płaszczącą się Mantę.
JEDNI NA TAK, DRUDZY NA NIE
Gier takich jak ta nie sposób obiektywnie ocenić. Mieszają się w nich elementy bardzo udane, oryginalne i zaskakujące, z pomysłami całkowicie nieprzemyślanymi, potwornie skopanymi, a wręcz wkurzającymi. Co więcej, każdy z owych elementów da się ocenić na kilka sposobów, w zależności od indywidualnych oczekiwań i przyzwyczajeń grającego. Przypomina to mi sytuację z filmem Idioci Larsa Von Tiera, który kilka lat temu maszerował przez polskie ekrany. Większość spośród blisko 40 milionów naszych obywateli ominęła go szerokim łukiem, nie wyrażając ochoty wybrania się do kina na coś, co było kręcone za marne grosze, bez udziału znanych aktorów, dobrych pirotechników i kaskaderów, wreszcie bez imponującej scenografii, wyciskającego łzy scenariusza i widowiskowych efektów specjalnych. Ci, którzy do kina poszli, również się podzielili. Część widzów, rekrutujących się głównie spośród fanów Przełamując fale, padła na kolana widząc w omawianym filmie arcydzieło. Byli jednak i tacy, którzy wychodzili z kina już po godzinie. Dla nich Idioci byli policzkiem wymierzonym w twarz ludzi chorych psychicznie, pornograficznym szmatławcem bez jakiejkolwiek treści. Podejrzewam, że podobne, choć oczywiście na znacznie mniejszą skalę spory, wywoła Agent Gliniarz. Dziś widać ich zaczątki - CD Action wycenił grę na 3+/10 punktów, podczas gdy Secret Service zaoferował ich dwukrotnie więcej.
Już sam główny konik pociągowy Agenta Gliniarza (znanego na świecie jako Clay Agent) może budzić kontrowersje. Otóż niemal wszystkie widoczne na ekranie obiekty powstały z gliny. Przykładowo główny bohater składa się z kilku odpowiednio uformowanych i pokolorowanych kawałków tej lepkiej ziemi, podobnież jak i otaczający go, mocno zdeformowany świat. Pomysł ten, znany już zresztą z The Neverhood (gdzie zastosowano plastelinę), daje zaskakująco ciekawe rezultaty. Gra wygląda bowiem niesłychanie oryginalnie i wyróżnia się z tłumu podobnych do siebie jak dwie krople wody przygodówek. Ponadto przypomina plastelinowe wieczorynki, jakimi jeszcze kilka lat temu raczyła nas państwowa telewizja. Tyle że nie każdemu takie podejście do grafiki musi się podobać. Wystarczy bowiem spojrzeć na zamieszczone obok screeny, by przekonać się, że postacie wyglądają tak, jakby je lepiły dzieci. Zdaniem wielu są po prostu brzydkie. Nie wzbudzają sympatii. Główny bohater przypomina zaś ohydną, tłustą dżdżownicę z wciśniętą na łeb miską, nieudolnie wklejoną w niezbyt imponujące tło! Co więcej, zdarza się, że obiekty ni z tego, ni z owego przenikają się, przeskakują bądź najzwyczajniej w świecie krzaczą. A lecące w tle gwiazdki wyglądają jakby były żywcem przeniesione z komputerów Atari. Mój kolega długo się śmiał widząc omawiany program i na koniec stwierdził z miną znawcy: Amatorstwo!
I w tym momencie znów pojawia się problem Idiotów. Z jednej strony grafika Agenta Gliniarza wyświetlana jest w przyzwoitej rozdzielczości oraz grzeszy oryginalnością i estetyką zagospodarowania przestrzeni. Widać też, że autorzy włożyli w nią wielką, brązową kupę pracy i bardzo się starali, by całość sprawiała pozytywne wrażenie. Z pewnością znajdzie się stado graczy, które uzna to za dobrą monetę i nie będzie w stanie oderwać się od ekranu. Z drugiej jednak strony porównanie z realistycznymi widoczkami Necronomicon czy pięknymi, ręcznie malowanymi obrazkami Ace Ventura wypada na niekorzyść glinianej glisty. Materiał przyniósł bowiem ograniczenia, które nie każdy przyjmie z pokorą. W końcu niektórych graczy (podejrzewam nawet, że większość) interesuje rezultat, a nie środki.
Podobne kontrowersje może budzić szata dźwiękowa. Przygrywająca w tle muzyczka to nieskomplikowane, komputerowe disco / reggae, które nie należy do wielkich dokonań instrumentalnych i dość szybko się nudzi. Na szczęście można je skutecznie wyciszyć. Odgłosy towarzyszące zabawie nie prezentują się wiele lepiej. Pojedyncze stęknięcie głównego bohatera oraz okazyjne odgłosy dochodzące z otoczenia to za mało, by zwrócić na siebie uwagę, nie mówiąc już o stworzeniu jakiegokolwiek klimatu. Tym bardziej że niezbyt dobrze radzący sobie gracz może mieć po półgodzinie dość stękającego bohatera i każdy jego nowy jęk przyjmować z potwornym grymasem na twarzy. Z drugiej strony wybrana przez autorów konwencja nie wymaga żadnych fajerwerków dźwiękowych, więc za ich brak nie powinno się Agenta Gliniarza zbytnio ganić.
ZŁOTA KULA? A GDZIE HARRY POTTER?
Intro gry nie należy do zbytnio skomplikowanych ani specjalnie widowisowych. Oto pewien niegliniany Rosjanin (sądząc po wydanym, mocno owłosionym brzuchu) latał sobie glinianym statkiem kosmicznym po glinianym kosmosie. Nudę, która towarzyszyła podróży, zabijał grą w bilard. Pewnego dnia jednak pojazdem wstrząsnęły turbulencje wywołane bliskim spotkaniem z przelatującym meteorytem. Uderzona w niewłaściwy sposób złota kula wypadła ze statku i poszybowała w dół, ku najbliższej, mocno glinianej planecie. Rosjanin nie zastanawiał się długo. Wyciągnął z talerza Agenta Gliniarza, odegrał mu na trąbce krótki hymn bojowy i posłał na dół, na poszukiwania zguby.
Gra miała być przygodówką, lecz po bliższym zapoznaniu się z nią muszę stwierdzić, iż tak nie jest. Agentowi Gliniarzowi bliżej do gier logicznych pokroju Incredible Machine niż klasycznie rozumianych programów spod znaku przygody. Dzieje się tak dlatego, że produkt firmy 1C pozbawiony jest stale rozwijającej się fabuły. Nie ma tu bowiem jakże charakterystycznej dla gatunku, powoli odsłaniającej się przygody, powiązanej z łażeniem po lokacjach i rozmawianiem z napotkanymi osobnikami. Jest za to około 30 jednoplanszowych, ładnie scroll'owanych epizodów, na których należy zebrać określone przedmioty i odpowiednio je wykorzystać. Nie należy to do zadań szczególnie skomplikowanych. Prosty interfejs ma zwyczaj podpowiadać, jakie przedmioty da się podnieść i gdzie można coś zrobić. Większość zagadek jest zaś w miarę logicznych i po krótkim zastanowieniu się człowiek automatycznie brnie do przodu. Obawiam się jednak, że młodsi użytkownicy mogą mieć problemy z niektórymi zadaniami i w związku z tym zniechęcić się do gry. Całe szczęście, że na Internecie już dziś zaczynają się pojawiać solucje pozwalające przebyć najtrudniejsze punkty zabawy. Nie ma bowiem gorszej rzeczy dla fana (pseudo)przygodówek niż utknięcie w miejscu.
GLINIARZ NA GWIAZDKĘ?
Wielką zaletą gry jest jej cena, wynosząca skromne 49.90 zł. Co prawda za pół bańki można dziś nabyć znakomitą strzelaninę Red Faction, ale większość gier w chwili swej premiery kosztuje kilkanaście (Rally Trophy, Serious Sam), względnie kilkadziesiąt złotych więcej (taki Return to Castle Wolfenstein wyceniono na 169 zł!). W obliczu zbliżającego się Wielkiego Niedoboru Gotówki zwanego przez niektórych Gwiazdką, oferta firmy Manta może wzbudzić zainteresowanie. Tym bardziej, że przygodówek, w które pograć mogą tzw. starsze dzieci - nie mylić ze zdziecinniałymi dorosłymi - brakuje.
Siłą Agenta Gliniarza są też naprawdę niskie wymagania sprzętowe. Sprzęt słabszy niż obecnie obowiązujący standard (Pentium 800, 128 MB RAM, akcelerator 3D 32 MB) stoi w domach wielu graczy i najzwyczajniej się kurzy, tymczasem produkt 1C pozwoli mu jeszcze raz ruszyć do akcji. To naprawdę ważne, gdyż kupując omawianą grę Mikołaj nie będzie musiał martwić się, czy PeCet obdarowywanego podoła stawianemu przed nim zadaniu. Pozostaje jednak jedno pytanie... Czy tak kontrowersyjny (pod względem wykonania, nie treści) produkt jak Agent Gliniarz, spodoba się temu, kto znajdzie go pod choinką? Bo przecież o zadowolenie w całej tej aferze z Gwiazdką chodzi! |
|